Recenzje

,,Twórczość malarska Renaty Bonczar jest zjawiskiem w pełni ukształtowanym,spójnym, charakteryzującym się odrębnym , własnym artystycznym językiem. Przekonywująco czerpie malarka inspiracje z licznych podróży przetwarzając bezpośrednie wzrokowe doznania, w wieloznaczne, często niepokojące i pełne napięć, a czasem pełne liryzmu obrazy.

Jakkolwiek płótna powstają spontanicznie, przy użyciu szerokiego wachlarza zabiegów warsztatowych, poprzedza je zapis wczesnych koncepcji,- i tutaj wspomnieć należy o niezmiernie interesującym notatniku-brulionie, w którym przez lata są takie notatki gromadzone i przetapiają się w cykle; Gniazda , W poszukiwaniu zaginionych miast, miejsc i czasów, Katedry, Czerwone Świątynie, Papierowe miasta i inne.

Obrazy posiadają zawsze wyrazistą koncepcję kolorystyczną, zrytmizowane wewnętrzne podziały, rzec by można własną architekturę pejzażu, ale przede wszystkim emanują zawartą w nich emocją, napięciami kryjącymi się w pulsowaniu barwy.Czasem posiadają dalekie horyzonty, czasem działają jak przekroje ziemnych usypisk, zwielokrotniają się w odbiciach , miewają strukturę malarstwa materii, z imitacją spękań i połyskliwością kamieni, ale zawsze wynika to z umiejętnego kontrastowania, a nie z przerostu fakturowych zabiegów.

Poza strefą widzialną kryją w sobie niedopowiedzenia, może lęki, a z pewnością doznawanie różnorodności i naporu zewnętrznych ukształtowań na własne systemy porządkujące. Z konfliktu tego wynikają obrazy przykuwające uwagę i zapadające głębiej w świadomości odbiorcy.”

Artysta malarz prof. zw. Kiejstut Bereźnicki

____________________________________________________________________________________________________

O twórczości Renaty Bonczar nie powinienem pisać przynajmniej z trzech powodów; jest moją byłą studentką, aktualną sąsiadką, nie podzielam jej punktu widzenia na sztukę.
Jest jeszcze czwarty powód, ten mianowicie, że im człowiek dłużej żyje tym częściej wątpi i mimo zdobytej wiedzy praktycznej staje się coraz mniej pewny swego, a przez to coraz bardziej uparty, arbitralny i ortodoksyjny. Jeśli dodatkowo próbuje dzielić się z innymi skarbnicą swoich życiowych mądrości, ryzykuje miano zrzędy i nudziarza.
Ale nie mam wyboru, bo skoro 20 lat temu podpisałem się pod dyplomem Renaty to jestem niejako zobowiązany zaświadczyć o jej pracy, niezależnie od okoliczności. Refleksja o nudziarstwie przyszła mi do głowy przy lekturze cudzych i swoich wypowiedzi na temat twórczości Renaty Bonczar, gdzie piszący zajmuje się elokwentnym opisywaniem uroków jej malarstwa, czyli tego co każdy może zobaczyć bez cudzej pomocy.

Spróbuję zatem trochę inaczej. Spróbuję powiedzieć o tym, czego nie widać .
Jak wspomniałem na początku, nie podzielam punktu widzenia Renaty na sztukę, przeto z życzliwością ex-belfra, ale i ze sceptycyzmem kolegi-malarza, przyglądałem się przez dwadzieścia lat jej twórczości.
Przekonała mnie przez te lata, że nie tylko wykonuje zawód, lecz maluje bo musi, czyli z pasją i obsesyjnie.
Nie znajduję w jej malarstwie odpowiedzi na uniwersalne pytania dotyczące problemów tryumfu życia nad śmiercią lub odwrotnie; nie jestem nawet pewien czy je stawia. Pewien jestem za to kanstatacji faktów, z którymi ona nie polemizuje, lecz próbuje znaleźć właściwą formę dla wyrażenia swoich emocji wobec ich istnienia.
Wydaje mi się również, że Renata każdy obraz traktuje jako etap przejściowy, jak początek następnego obrazu, który powstanie dzięki poprzedniemu i w ten sposób dokona się zapis jej osobistego udziału w upływie czasu. To jest takie powiedziałbym, malowanie zgodne z logiką Natury; z rytmem życia, przemijania i śmierci. Ziarno-korzeń-kwiat-owoc-ziarno. Wiosna-lato-jesień-zima-wiosna.
Zaryzykuję w związku z tym uwagę, że malarstwo Renaty jest biologiczne.

Nie ze względu na to co ,,przedstawia”, lecz w jaki sposób powstaje; że za każdym razem jest cząstką autorki, nie jest dziełem obok którego stoi, ale właśnie cząstką, którą ona z siebie daje.(Powinienem nawet powiedzieć ; rodzi, tak byłoby precyzyjniej, ale jednocześnie zbyt grafomańsko i niezbyt elegancko).
Obrazy Renaty obok swej biologiczności są również w najzwyklejszym, ludzkim wymiarze, obrazami tęsknoty za tym co jest, lecz odchodzi. Są malarską próbą wyrażania niemożliwego, czyli tego co bezpowrotnie choć jeszcze obecne.
Są uzewnętrznieniem niepokojów i szukania światła w ciemności, ciepła w przestrzeni, czy samej siebie w smutku i radości.

Jest coś jeszcze za czym, jak sądzę Renata tęskni, czego się lęka, czego szuka i ku czemu, Bogu dzięki zmierza.
Spójrzmy na obrazy. Mimo konsekwencji, mimo, że jeden obraz rodził następne, upływające lata odciskały się na nich
dzień po dniu swoimi znakami. Pierwsze prace mające ,,korzenie” i rodowód w naturze(ogień ,woda, kamień, jajo, fallus, etc) były odchodzeniem od źródła, czyli obrazami nie przedstawiającymi. Były znakiem rozpoznawczym Renaty sytuującym jej malarstwo w obszarze abstrakcji nie geometrycznej lub ekspresyjnej, jak kto woli. Z upływem czasu powstały przedziwne ,,krajobrazy” duszy i ,,pejzaże” wyobraźni. Pojawił się, wspomniany już problem przemijania, tajemnicze przeszkody, dramaty z pozorami spokoju lub pewności siebie, napięcia, osaczenia i coraz częstsze próby wyobrażania tego, czego wyrazić nie sposób, bo jest nieuchwytnym złudzeniem.
Lecz jeśli porządnie przeanalizować te obrazy nie trudno dostrzec, że to co rzekomo nie możliwe coraz częściej układało się w zupełnie prawdopodobną, nie wyimaginowaną rzeczywistość.

Jeszcze rzeczywistość ,,duszy”, jeszcze ,,wyobraźni”, ale przecież bez udawania, tam widać zarysy horyzontów, nieboskłonów i Ziemi.
W ostatnim czasie ta tendencja się nasiliła, czego dowodzą np. takie cykle jak; ,,W poszukiwaniu zaginionych miast , miejsc i czasów”, malowanych wręcz ze wskazaniem lokalizacji; Prilep, Benares !
Renata coraz częściej rezygnuje, jak sadzę, z możliwości warsztatowych i uroków pikturalnych swojego malarstwa, najwyraźniej tęskniąc za tym co istnieje, fizyczne, realne (I kto wie, może nawet kiedyś, w przyszłości figuratywne ?) odejmuje coraz częstsze próby materializowania owych tęsknot na obrazie. Wyłaniają się coraz realniej, jak wykopaliska; domy, pałace, wieże; odsłaniają się pejzaże, rozsuwają się ,,purpurowe bramy” za którymi na pewno widać dobrze rodzinną Itakę.

A więc powroty proszę Państwa. Po prostu kto dojrzewa, ten powraca. Sama autorka tak o tym mówi; ,,(…)Wracam do miejsc , które dają mi energie, które są moją inspiracją”.
Czy tylko ? Mam wrażenie, że po 20 latach Renata Bonczar podejmuje ryzyko konsekwentnego, ale jednak, rozwodu z tym, co było dla niej znakiem identyfikacyjnym. Nie jest to żadne zatrzymanie się , zawrócenie, regres, ślepa uliczka. To świadectwo rozwoju i odwagi. Historia sztuki, również polskiej, zna wiele takich przypadków, np. u Jana Lebensteina. Wczesne, geometryczne, niezgrabne i płaskie ,,figury osiowe” z upływem lat zmieniają się w klasyczne, urzekające maestrią i finezją wyrazu. Bestiarium.

Nie zamierzam dokonywać jakościowej oceny tej metamorfozy, gdyż jak wspomniałem wyżej byłem belfrem Renaty,
ale dawno i moje opinie nie mają żadnego znaczenia. Nie mogę jednak powstrzymać się od wyrażenia satysfakcji i radości, że mój sceptycyzm topnieje, kiedy widzę dojrzewanie, czyli powrót do źródeł tym cenniejszy, że dokonany drogą daleką i okrężną.
Pozostaje mi już tylko, nim zamknę usta i drzwi, wyrazić wiarę w dalszy rozwój sztuki Renata Bonczar, bo chociaż stuknęło jej (…) wiosen, jest wciąż młoda.

20.10.1999 r.                                              Renacie na pamiątkę z podróży
                                                                        Jerzy Duda Gracz

____________________________________________________________________________________________________

Tak zwana sztuka stała się głupia, bezmyślna, wulgarna, epatująca tandetą warsztatu. Nie mam nic przeciwko temu, że jakiś zbieracz fekaliów kupił na aukcji puszkę z ,,Merda d’artsta” za 42 tysiące funtów, ale mnie to nie interesuje, mnie to również nie szokuje, mnie to nudzi.

I dlatego przestałem bywać na wystawach, na których przeważnie pokazuje się odpadki, spermę w butelce,czy brudne mydło po babci….Podobnie nie mam ochoty oglądać tysięcznego czarnego kwadratu i nieudolnych kopii dzieł dawnych mistrzów nazywanych przez krytykę sztuką postmodernistyczną. Czasami z podziwem, częściej z zażenowaniem czytam ekwilibrystykę moich niegdysiejszych kolegów, którzy wytężają erudycje, aby nadać sens temu bełkotowi ubliżając ludzkiej inteligencji.
Genesis z puszki Manzoniego !!!

Malarstwo jest tym , czym było od zawsze; ,,powierzchnią płaską pokrytą farbami w określonym porządku”. Obserwowałem niejednokrotnie malarzy zwiedzających muzea. Przechodzili od obrazu do obrazu rzucając nań pobieżnie jedynie spojrzenie i nagle przed jednym stawali. Nie interesowało ich nazwisko autora, epoka, ani temat, ale ów porządek farb, o którym pisał Maurice Denis, dukt pędzla, gra barw, czyli to co jest w malarstwie rudymentarne. Oczywiście porządki się zmieniały. Co jakiś czas podnoszą się głosy,że ,,koloryt jest sprawą biegłości naśladowczej i praktyki, nie zaś wiedzy i reguł”, ale zawsze zwiastowały pogardę dla warsztatu. Zgubną, gdyż historia malarstwa uczy, że nową jakość osiąga się wówczas gdy przekracza sie reguły świadomie. Wierzę, że Renata Bonczar mówi, że obrazy jej powstają w sposób niezamierzony przez nią z góry, ponieważ wierzę w impuls twórczy, imperatyw kategoryczny i podświadomość, ale nie uwierzę, że Renata malowałaby tak jak maluje, gdyby nie miała ciekawości świata i ludzi, a nade wszystko tak znakomitej erudycji malarskiej. Te walory sprawiają, że tworzy ona obrazy oryginalne, niepokojące, poruszające widza i tajemnicze. Obrazy,które zmuszają inteligentnego odbiorce do zadawania pytań i prowokują do odpowiedzi.

Czy tam gdzie brak rysunku, brak wartości? Taką tezę postawił w 1607 roku prezes Akademii świętego Łukasza w Rzymie, niejaki Federigo Zuccaro. Otworzył tym samym puszkę Pandory, ponieważ od tego czasu raz po raz wypuszczone pytanie powoduje zacięty spór. Po obrazach Renaty Bonczar widać, że jest jego świadoma, ale nie daje jednoznacznej odpowiedzi. 
Można postawić tezę, że na pierwszych obrazach rysunek był bardziej widoczny , i póżniej dostrzegamy go jakby na pierwszym planie, jak to widać na obrazie z dwoma sugestywnie narysowanymi kamieniami. Przez jakiś czas wydaje się być wierna tej zasadzie, ale na obrazach z cyklu ,,W poszukiwaniu zaginionych miast” zarysy domów-architektury i całych uliczek dostrzegamy na dalszym planie, gdy pierwszy wypełnia fascynująca gra kolorów. Kolorem Renata Bonczar posługuje sie po mistrzowsku. 

To on organizuje przestrzeń obrazów, koncentruje uwagę, rozłożony po diagonali wprowadza w ruch, niepokoi mocnymi akcentami.

W ,,Purpurowej bramie”, która przypomina raczej zasłony Christo, czerwień jest tak agresywna, że dominuje nad całością.
Odbija się w wodzie (co jest naturalne) ,ale również strzępami zasnuwa horyzont (co stanowi kreację malarki). ,,Czerwień cynobru można porównać do dźwięku tuby mosiężnej, niekiedy zaś do ogłuszającego bicia w bęben”- pisał Kandinsky. Renata Bonczar doskonale czyta lekcje Kandinsky’ego, nie lekceważy psychologicznych właściwości barw. Wie ,że żółcień bywa nieznośnie natarczywa , a błękit ciągnie człowieka w nieskończoność i budzi pragnienia metafizyczne. Często używa tych barw. Dostrzega spokój zieleni, ale również jej możliwości witalne. Czasami ,aby przydać czerwieni szlachetności nakłada nań…?/tajemnica zawodowa/. Organizuje Wielkie Kontrasty.

Renata Bonczar maluje pejzaże, które ukrywa pod różnymi tytułami. Nie należy się nimi sugerować. To nie są pejzaże malowane z natury.,,Nie maluj zbyt dużo z natury-radził przyjacielowi Gauguin. Sztuka jest abstrakcja, wydobądź tę abstrakcję z natury ,kiedy ją kontemplujesz, i myśl więcej o kreacji niż o naturze”.
Pejzaże Renaty Bonczar stanowią świat wyimaginowany, w który czasami wkradają się elementy zapamiętane, elementy egzotycznej architektury, kamienie, ale również reminiscencje katedr Moneta, czy wysp umarłych Bocklina.
Kiedy Renata maluje gniazda z jajem, kamienie, wodę, niewątpliwie podświadomie zdaje sobie sprawę, że niosą one stygmaty symboli, ale nie wydaje mi się, żeby malowała z założenia wszystkie obrazy symboliczne. Oczywiście, że jajo jest symbolem życia, ale
w słownikach symboli odnajdujemy ponad dwadzieścia różnych, często odmiennych jego znaczeń. A kamień ? Jest symbolem praprzyczyny, ale również męczeństwa, śmierci, nieczułości. Które znaczenie dostrzegała w nim malarka ?! A woda ? 

Symbolizuje niestałość, gdy tymczasem na obrazach Renaty jest właściwie nieruchoma, martwa jak lustro.

Wydaje mi się, że owe gniazda, kamienie, wody, pozwalają artystce organizować przestrzeń kolorystyczną obrazu, a jedynie pośrednio przemawiać językiem symboli. Obrazy Renaty Bonczar bowiem przemawiają do widza nie poprzez anegdotę, czy symbole, ale poprzez niesamowitą, fascynującą ekspresją formy i koloru, czyli tym,  co stanowi samą istotę malarstwa.

Andrzej Matynia

____________________________________________________________________________________________________

Ślady po człowieku

Znikomość chwili, ulotność wrażeń,stanowią jedną z przyczyn zajmowania się sztuką. Z tej właśnie przyczyny, by zatrzymać w kadrze to co się wydaje niepowtarzalne, bierzemy do ręki aparat fotograficzny. Bo z braku posiadania umiejętności, którą posiada artysta nie próbujemy tej chwili przedstawiać narzędziem tak, jak przeżywamy ją w sobie. Aparat w rękach przeciętnie uwrażliwionego człowieka stanowi rodzaj protezy.
Ulotność jednak nadal nosimy w sobie. Pozostaje w nas chwila, która w miarę upływu czasu blednie jak obraz zapisany na kliszy, coraz to bardziej wyblakły zanim się zupełnie rozpadnie w niepamięć.

Czy sztuka lepiej sobie radzi z przemijaniem. Zawsze to jednak zapis wewnętrznego doświadczenia przenoszony ręką
na coś co można by nazwać ekranem duszy; papier, płótno. Artysta ma świadomość, czasami tragiczną, bo wie, że jeśli to wewnętrzne doświadczenie jest warte utrwalenia, to już nie będzie to jego troską lecz troską konserwatora i historyka sztuki, by przeżycie artysty tak utrwalić, by mogły w nim uczestniczyć także przyszłe pokolenia.

Renata Bonczar jako autorka cykli malarskich, o których pisze Jerzy Duda Gracz, że są wynikiem dyskursu malarskiego, gdzie jeden obraz ewokuje kolejny, opracowała cykl, który opatruje tytułem ,,Papierowe miasta”.
Autorka, która wcześniej szukała tematów z zaginionych cywilizacji, przedstawiając historyczne miasta pochłonięte przez dżunglę i destrukcję czasu, za obiekt swoich odniesień przyjmuje absolutną imaginacje. Tych miast papierowych nigdy nie było.
Artystka wprawdzie modelowała papierowe formy, które pozwalały na lepsze funkcjonowanie jej wyobrażni plastycznej. Od początku jednak nosiła w sobie uświadomione doświadczenie, które przed nami tylko czasami się pojawia; albo jako krótko trwałe olśnienie pięknem, albo w formie nagłego doświadczenia tragicznej nieuchronności. Renata Bonczar patrząc dzisiaj na nietrwałe konstrukcje górnośląskich osiedli mieszkaniowych nie musiała by konstruować, swoich papierowych modeli by przywołać ową znikomość, którą łączymy z ludzkimi materialnymi konstrukcjami. Nie musiała by także modelować ulotności, która bardziej wydaje się pięknem duchowym, eterycznym.
Jej życie bowiem wydaje się osadzone w takich realiach, że chciało by się powiedzieć,,chwilo trwaj”.

To imaginacja artystki , jej wewnętrzna dążność do lapidarnych sformułowań – bo tak pojmuje jej malarstwo-powodują, że to co ma spłonąć jak kartka papieru przez moment /jak długi?/jarzy się zdumiewająco różnorodnym blaskiem . Renata Bonczar nie ożywia swoich miast jednostkowymi bytami. Miasta te są tworem ludzkim, lecz ludzi tam nie ma. Lapidarność wypowiedzi artystycznej polega właśnie na tym, że jej miasta stanowią ślad po człowieku.
Nie są to jednak miasta kopalne. Być może jest w tym malarstwie jakaś synteza podróży artystki do zamieszkałych zakątków Europy. Zaznaczmy do zamieszkałych, a może właśnie dopiero co opuszczonych przez ludzi, skutkiem jakiegoś przełomowego wydarzenia. Każda z realizacji cyklu posiada własną dynamikę, wynikającą z kompozycji i kolorystyki obrazu. Każda też płonie własną temperaturą. To jest też temperatura , którą naznaczone jest każde ludzkie ciało.
Pisał o tym Stanisław Wyspiański w swoim dramacie ,,Meleager ” następująco;

,,Każde włókno z osobna dowiaduje się o swoim istnieniu i ginie zżarte gorącem jadu płomiennego” .

Z miłości do wszystkich pędów życia, co znikają gdzieś w mgłach powstały te obrazy.

ks.dr Henryk Pyka

____________________________________________________________________________________________________

MAGICZNE OGRODY WYOBRAŻNI RENATY BONCZAR

Klasyczna koncepcja sztuki, której dzieje sięgają co najmniej 2500 lat, a której zadziwiająca atrakcyjność ujawnia się jeszcze dzisiaj sprowadzała fenomen ludzkiej potrzeby wyrażania się, za pośrednictwem artystycznych działań, do harmonicznych niezmiennych reguł. 
Za pierwszego i bodaj najważniejszego nauczyciela tychże właśnie zasad, uznawano Naturę. To ona właśnie objawiała człowiekowi wszystkie tajemnice egzystencji, a także wszystkie prawidła budowy Wszechświata. Natura więc, jej odwzorowywanie ,,mimesis”, stawało się celem sztuki. Niezależnie
od tego jak proces owego odwzorowywania traktowali artyści i filozofowie, spierając się o kategorie interpretacji, czy kanonicze zasady, które dyktowała natura przez ponad dwadzieścia stuleci ani owe prawidła harmonii tkwiące w naturze ani też rola natury jako wielkiego nauczyciela artystów nie były kwestionowane. Od III wieku po Chrystusie uznawano też, iż Bóg-Absolut jest sprawczą siłą owego porządku Wszechrzeczy, a więc dawcą owych reguł. Z wolna jednak wyczerpywały się zasoby interpretowania natury w ramach tej doktryny a naśladowanie natury zaczęło artystom ciążyć bardziej niż stanowić drogą do doskonałości !
Stąd już w wieku XIX pojawiać się zaczęły postulaty ,aby artystę uwolnić od tradycyjnego zobowiązania naśladowania natury.
Wkrótce stało się to faktem. Jednak mimo to i po mimo iż ,,Dadaizm” poczynając ,,przypadek” stał się równoprawnym czynnikiem generującym sztukę, natura dla wielu artystów tym pierwszym pozostała, a dla innych przynajmniej inspiracją i źródłem osobistych interpretacji. Rzecz w tym bowiem, że doświadczenie świata jest ciągiem nieskończonym powtarzających się dotknięć tego samego co za każdym razem jawi się nam jako ,,nowe”, niepowtarzalne, całkowicie jednostkowe. Uważny obserwator analizując ten fenomen, mógłby z przekąsem powiedzieć, że ,,wszystko już było”, iż wszystkie te odkrycia w gruncie rzeczy, dadzą się sprowadzić do podstawowych
i znanych już w starożytności sposobów traktowania natury; realistycznego lub werystycznego, ekspresyjnego lub wreszcie strukturalnego, objawiającego nam prawidła budowy i motoryki kosmosu.

 
Racjonalna kultura artystyczna (zbudowana na tradycji śródziemnomorskiej) upośledzała jednak i zapewne nie bez powodu, jeszcze jeden – przyrodzony człowiekowi – sposób interpretacji otaczającego go świata; mianowicie magiczno- symboliczny, przepełniony wewnętrznymi interpretacjami, symbolami i znakami.
Ów sposób interpretacji natury, w stosunku do nie autonomiczny, naturalny w stopniu nie mniejszym niż racjonalistyczny (kulturowy) wydaje sie dzisiaj pod koniec nie tylko wieku, ale i tysiąclecia, a być może całej epoki, dominować w wielu kręgach artystycznych.
Trzeba jednak przyznać, że mimo dominującego poczucia, iż racjonalne wytłumaczenia fenomenów natury są niewystarczające, całe to myślenie, cały ten sposób traktowania kosmosu jest silnie obarczony bagażem niekwestionowanej przecież wiedzy współczesnego człowieka o świecie.

Sądzę, iż w kręgu takich interpretacji natury powstaje i rozwija sie interesująca sztuka Renaty Bonczar.
Artystka po studiach w Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych (filia w Katowicach, pracownia Adama Hoffmanna i Jerzego Dudy Gracza) przez kilka lat poszukiwała własnej konwencji malarskiej. Szczęśliwie zaczęła od restytucji tradycji warsztatu malarskiego, co wkrótce przyniosło zdumiewające rezultaty. Powrót i opanowanie dawnych, zarzuconych technologii malarskich, dbałość o wykonanie, wszystko to stało się bazą dla dalszych poszukiwań twórczych naszej malarki, w których szczególnie zdolność odczuwania stanów materii otaczającego świata przywołuje osobistą refleksję dotycząca kardynalnych wartości egzystencji, wszelkich uwikłań człowieka w tajemnicze zrządzenie losu.
Po studiach maluje więc Renata Bonczar kolejne cykle obrazów; ,,Matnie”, ,,Mchy”, ,,Gniazda”, ,,Kamienie z Prilepu” i inne.
We wszystkich tych cyklach rzetelna obserwacja natury stanowi początek procederu pozostawienia śladu jakim jest dla Renaty Bonczar malowanie. W jego trakcie cały ten świat poznany, zanotowany, ulega przetworzeniom w symbol, metaforę, magiczne zaklęcie.
Wolą artystki, ciężkie materie ziemi, skał unoszone są w powietrze, wirują, kłębią się, eksplodują w zderzeniach; destruują rzetelność pierwszego oglądu. Kształtują obraz innej metaforycznej, wizyjnej realności świata, będącej w gruncie rzeczy światem wyobraźni malarki. Kamienie ważne i symboliczne dla malarki, zdają się zatrzymywać tajemnice ukrytej energii a może nawet samego życia.
Podobnie umieszczone w mrocznych matecznikach wilgotnych szczelin trudne do zidentyfikowania kokony, mówią nie tylko o potocznych uwikłaniach człowieka, ale obiecują ukazanie tajemnicy życia, stając się symbolami wszechobecnej kobiecości, życiodajnej pramaterii. Obrazy nie są więc odtworzeniem natury, są natomiast ,,wewnętrznymi pejzażami”, zapisanymi formą, świadectwami zachwytu naturą i życiem a zarazem notacją lęków, obsesji, przedziwnych wyobrażeń, trudnych do zracjonalizowania. Są wypadkową bacznej obserwacji symptomów, życia i intuicyjnego wyczucia ich magicznych i symbolicznych znaczeń.
Tak wiec pejzaż, w którym da się zidentyfikować elementy przyrody czy architektury zmienia się nagle w baśniową , nierealną scenę ,,teatru świata”, gdzie biologiczne formy gigantycznych pająków/?/, strachem oblatujących człowieka, nagle zamieniają się w ogrody fantazji pełne egzotycznych i przychylnych człowiekowi roślin i stworów.

Rozżarzony wewnętrznym światłem do czerwoności kamień z Prilepu, z kolei zamiast objawiać przeistoczenie w szlachetną materię rubinu przywołuje przygnębiające poczucie nadciągającej katastrofy. Wszystkie te przetworzenia w obrazach Renaty Bonczar nieco surrealne, dalekie od jednoznaczności, przywołują formę finezyjną a zarazem swobodną, dynamiczną a równocześnie budowaną według klasycznych reguł w gruncie rzeczy nawet nie tyle nowoczesną co dominującą.
Obrazy te, także i ostatnia seria zatytułowana ,,W poszukiwaniu zaginionych miejsc, miast i czasów”…są nie tylko zadumą nad stanem kultury, przemijaniem idei, lecz także świadectwem zadumy nad utraconym rajem dzieciństwa, tym co niespełnione, zagubieni po drodze szansami i odczuciami; stanowią pamiętnik, zapis skomplikowanych stanów psychiki artystki; zapis kunsztowny, pełen estetycznych walorów, intrygujący, poruszający naszą wyobraźnię i refleksję.
 
Andrzej Pollo
listopad (1995)